Kiedy tracisz kontrolę. Nad wszystkim. Nad całym swoim życiem i nic nie jest już takie jak było to czujesz się jak człowiek stojący nad przepaścią. Jak człowiek z lufą pistoletu przyciśniętą do skroni. Jak przywiązany do pala stojąc przed plutonem egzekucyjnym. Bo wiesz, że twój los nie jest już w twoich rękach. Twoje zdolności wpływania na jego przebieg są minimalne. Wszystko ogranicza się do niewielkich popchnięć.
Większość ludzi wtedy łamie się - na różne sposoby. Ja też byłem złamany. Widok mojej rodziny po kolei pękającej pod naporem okrutnej rzeczywistości łamał mi serce kawałek po kawałeczku. Łzy napływały do oczu. Wszystko w co wierzyłem się rozpadło. Ludzie na których zawsze mogłem polegać - polegli. Bezpieczeństwo - zniknęło. Świat pogrążył się w mroku i chaosie. I chciałem przestać istnieć.
Kiedy stoisz nad przepaścią i wiesz, że tylko od czyjegoś kaprysu zależy czy spadniesz, czy cofniesz się znad tej krawędzi to masz dwa wyjścia. Przynajmniej ja tak to widziałem. Możesz paść na kolana i błagać
“Proszę, Boże, niech to nie będzie prawda”
“Panie daj mi siłę, bym mógł sobie z tym poradzić”
“To boski plan”
“Tak chciał Bóg”
“Módl się”
“Módl”